Polowanie (Polish translation of Magdja’s Runner)

POLOWANIE

by Andrew Harman

translated to Polish by Pawel ‘Chimera’Cybula

Obudziłam się czując dotyk ręki zatykającej mi usta. Ciężar szczupłego mężczyzny na moich ramionach powodował, że nie mogłam się poruszyć. Jego ramię mocno naciskało na guziki koszuli nocnej pomiędzy piersiami. Poczułam strach i adrenalinę.

– Będziesz cicho? – wyszeptała sylwetka w ciemności.

Próbowałam skinąć głową, ale trzymał mnie zbyt mocno. Serce waliło mi w piersi, gotowe do walki lub ucieczki – byłam pewna, że mogłam wbić zęby w jego dłoń, wgryźć się w jego ciało. I zrobiłabym to, gdyby nacisk nie zelżał, a on powoli mnie nie puścił.

Rozejrzał się i usiadł na brzegu łóżka, z głową w dłoniach, pogrążony w myślach. Cisza zimnego przedświtu otoczyła nas oboje.

– Zabierz, co chcesz – szepnęłam – ale nic nie mam.

Powoli pokręcił głową; mężczyzna słyszący boleśnie tragiczną prawdę.

– Nie jestem złodziejem – powiedział ciężkim tonem kładąc na łóżku małe zawiniątko. Chwila ciszy zdawała się trwać wieczność. – Otwórz to.

Moje palce niezgrabnie rozplątały paczuszkę. Coś twardego i metalowego wypadło z rozłożonego materiału, słabo świecąc w blasku poranka. Medal – sportowy złoty medal z inskrypcją i czerwoną tasiemką. Natychmiast go rozpoznałam.

– Skąd to masz? – zapytałam. Mógł pochodzić tylko od jednego człowieka: tego, który trzymał go wysoko w geście zwycięstwa.

Moją głowę wypełniły obrazy finału: małe, drewniane podium i wyczerpany mężczyzna promieniujący radością sukcesu. Mój Piotr dał z siebie wszystko, aby być pierwszy na mecie i został za to nagrodzony.

– Widziałam, jak wygrywał. Widziałam go na podium. To był jego dzień.

– Tak. Dobrze go wspierałaś.

Nie jestem pewna, dlaczego poczułam się urażona.

– Zasłużył na zwycięstwo. Był czysty. Żadnych środków, żadnych ulepszeń.

Zobaczyłam, że jego ramiona spięły się na moje ostatnie słowo.

– Może lepiej, gdyby oszukiwał. Jeżeli nie byłby czysty, szybciej nadszedłby koniec.

Nie miałam pojęcia, jak rozumieć jego słowa ani ciszę, która po nich nastąpiła. Wyglądał tak, jakby przygotowywał się do powiedzenia czegoś bardzo ważnego, ale sprawiającego mu ogromną trudność. Wziął wdech – to, co nadeszło potem, zupełnie mnie zaskoczyło:

– Kochał cię. Wiesz o tym, prawda?

Kochał? Czas przeszły zazgrzytał nieprzyjemnie. Poczułam lód w sercu i zacisnęłam zęby.

– Kocha – wysyczałam. – Jesteśmy zaręczeni. Jak tylko znajdzie odpowiednie miejsce, dołączę do niego i będziemy razem.

– Mówił o tobie do samego końca – ostatnie słowa złowróżbnie zawisły w powietrzu.

– O co chodzi? Czego mi nie mówisz? – moje myśli wyrywały się do przodu wypełniając przerażające luki. – Ma dobrą pracę u bojara; płoszy bażanty na polowaniach i kiedy już uzbiera wystarczająco dużo dla nas dwojga… – nie mogłam znieść jego ciężkiego milczenia. Zabrakło mi słów.

– To właśnie ci powiedzieli? Że dzięki biegom jest wytrzymały i nadaje się do płoszenia ptaków? Pomysłowe.

– To prawda – upierałam się, ale czułam rosnące wątpliwości.

– Nie – i znowu zalała nas cisza, nasycając jego słowa strachem.

To było zbyt wiele. – Powiedz mi, przeklęty! – chwyciłam go za rękę, wbijając paznokcie w mięśnie. Odepchnął mnie i przycisnął do łóżka.

– Miał rację. Jesteś silna jak on. Wybacz mi, Magdo – nagle jego głos zabrzmiał słabo i cienko. Puścił mnie. – Nie możesz przestać być z niego dumna; musisz wiedzieć, że był najsilniejszy.

Każda komórka w moim ciele chciała wyrwać to z niego, wydrzeć z jego drżącego gardła, ale w sposobie, w jaki szukał odpowiednich słów było coś, co kazało mi przestać i opuścić ręce. To było dla niego ważne i zdawał sobie sprawę, że musiałam się dowiedzieć.

– Biegł bardzo dobrze. Lepiej niż ktokolwiek inny – jego głos, poważny i zimny, pełen był podziwu. – Pamiętasz ten spokojny, zimny świt dwa dni temu? Czas jego chwały. Wiedziałem o tym w momencie, w którym wyszedł na światło. Gotowy, przepełniony energią. Podobnie jak bojar… Ten przyzwał psy. Bogowie, wtedy wydawało mi się, że je nienawidzę, ale teraz… – usłyszałam trzask knykci, kiedy nieświadomie zacisnął pięści. – Przykro mi, ale musisz wiedzieć. Powiedział, że tego byś chciała.

Nie rozumiejąc, do czego zmierzał, skinęłam głową. Wziął głęboki oddech i mówił dalej.

– Wyprowadzili ogary, ciche, na trawnik przed dworem. Musiały coś wyczuć; nigdy nie widziałem tyle śliny cieknącej z pysków. Twój Piotr dołączył do nich, dumny na tle czarnych sylwetek; świadomy, że był to jego pierwszy dzień, pierwsza okazja, aby wywrzeć wrażenie. Wiem, że nawet wtedy wierzył, że jego zadaniem było płoszenie ptaków, aby wzbijały się w niebo pod lufy myśliwych. I że za to został uhonorowany: odziany w szkarłatny płaszcz bojar osobiście podał twojemu Betten trunek.

Serce zabiło mi mocniej, kiedy usłyszałam to słowo. W niewielu wioskach używano Betten zamiast innych zwrotów wyrażających czułość. Jego opowieść nabrała nagle jeszcze większego posmaku prawdziwości.

– Na dźwięk rogów zaczęło się. Szybkość, z jaką wystartował, była zadziwiająca. Rozległy się wiwaty, gdy wszyscy zdali sobie sprawę, że będą świadkami czegoś wyjątkowego. Mistrz sportu na czele polowania zapowiadał wspaniały dzień. Psy zaczęły warczeć. Bojar powstrzymywał je, dzierżąc smycze w jednej ręce. Mogłem niemal poczuć ich zniecierpliwienie, kiedy drapały ziemię, a mięśnie napinały się pod pokrytą bliznami skórą. Ale musiały czekać, aż ich pan będzie gotowy. Wtedy bojar naprawdę mnie zdumiał czyniąc coś, czego nigdy wcześniej nie robił. Chwycił swój płaszcz, zerwał go i rzucił na ziemię. Jakby był jednym z ogarów, obserwującym swoją ofiarę pędzącą przez pola.

Kiedy zrozumiałam znaczenie tego, co mówił, poczułam, że łóżko osuwa się spode mnie.

– Uwierz mi, Magdo, biegł bardzo dobrze. Musiał wcześnie wyczuć, że go gonili, bo ruszył ku gęstemu podszyciu. Widziałem, jak inni tego próbowali w nadziei na zmylenie tropu, na to, że zarośla będą czepiać się sierści ogarów, ale zawsze na próżno. Psy dopadały ich w ciągu minut i rozszarpywały na strzępy. Ale nie tego dnia. Piotr przedzierał się przez krzaki jakby zdawał sobie sprawę, że od tego zależało jego życie. Przebiegł przez wrzosowisko, na którym niejeden zwichnął kostkę, i wpadł do lasu. Co jakiś czas dostrzegałem przez lornetkę bojara, który z dziką przyjemnością pędził tuż za ogarami, aby wręczyć biegaczowi ostateczną nagrodę.

– Jak długo…? – mój głos zabrzmiał jakby należał do kogoś innego, kogoś rozumiejącego to, czego ja zrozumieć nie chciałam.

– Niektórzy padają w ciągu godziny i zostają pozostawieni psom, pozbawieni ciała oraz godności. Inni próbują kryć się niczym robactwo. Ale twój Piotr… Byłabyś z niego dumna: przegonił cztery spośród najlepszych ulepszonych ogarów bojara. Później obejrzałem trupy: ich serca pękły na skutek wysiłku włożonego w pościg. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Przez trzy godziny trzymał dystans. Nie jestem pewien, co się potem stało, ale w pewnej chwili po prostu padł. Pewnie ścięgno nie wytrzymało. Było po wszystkim. Zaraz dogonił go bojar i uderzył nim o drzewo rosnące na skraju otwartej przestrzeni. Gdybym nie był konno, nie ujrzałbym tego, podobnie jak czystej przyjemności na twarzy bojara. Widziałem, jak doganiał innych i po prostu z niesmakiem łamał im kręgosłupy, pozostawiając zwłoki niczym zmięte łachmany. To było coś innego – coś zbliżonego do podziwu i szacunku. Twój Piotr dobrze się sprawił i dzięki niemu polowanie było udane. Bojar podniósł go, przycisnął do spoconej piersi i odczekał moment, zanim wyciągnął nóż i poderżnął mu gardło.

– Co to ma znaczyć? Znajdujesz chorą przyjemność w opowiadaniu mi tego? Wynoś się!

W jego spojrzeniu ujrzałam szczere zaskoczenie moją reakcją.

– Nie rozumiesz, że to dobra wiadomość? Taka śmierć może oznaczać tylko jedno – popatrzył na mnie, jakbym powinna była odgadnąć. – Jego ciało jest czyste. Jego wysiłki zostały nagrodzone. Zachowano go do ulepszenia.

Przez moment pomyślałam, że przyszedł, aby przygotować mnie na szok wywołany widokiem tego, co zrobiono Piotrowi. Wyjrzałam przez drzwi przygotowując się do próby zignorowania nowego wyglądu ukochanego i pamiętania, że w środku był wciąż tym samym mężczyzną. Jednocześnie wiedziałam, że tylko się łudziłam.

– Co zabrali? – na dźwięk własnych słów zakręciło mi się w głowie.

– Nogi, płuca i serce – wyszeptał. – Siłę biegacza. Bojar musiał mieć ją całą.

Przeszył mnie dreszcz, jakby moje serce zatrzymało się wraz z całym moim światem.

– Bądź dumna, moja droga – powiedział intruz wstając i ruszając ku wyjściu. – Wiedz, że to, co z niego zostało, znajdzie się pod dobrą opieką.

– Dlaczego? Boże, dlaczego?

– Biegł tak długo, że nogi najlepszego ogara nie wytrzymały, serce pękło, a z płuc zostały strzępy. Bojar nie mógł stracić swojego ulubieńca.

Drzwi zamknęły się niemal bezgłośnie, a ja zostałam sama z ciężko bijącym sercem i medalem. Medalem, na który tak ciężko pracował. Wpatrywałam się w ten przedmiot z miłością i nienawiścią. Zdradził swojego właściciela, pokazał, że jest mocniejszy od innych, wart zauważenia przez tych zainteresowanych skrzywioną wersją biegów. Czerwona taśma zdawała się ze mnie szydzić. Ujrzałam ją wokół jego szyi, śmiertelną niczym pętla, zaciskającą się i odbierającą mu życie. Czułam potworne wyrzuty. Pomagałam mu wygrywać, karmiłam jego głód zwycięstwa i w ten sposób też go zdradziłam. Serce, które włożył w swoje marzenia, serce, które mi obiecał, to serce będzie żyło, o tak, ale zniewolone. Część mojego Piotra będzie biegać przez lata – pozbawione duszy mięso napędzające ohydnego ogara prowadzącego ujadającą sforę. To, co z niego zostało, będzie pod dobrą opieką – karmione i zadbane – ale ja nie chciałam już nic o tym wiedzieć.

 

 

 

 

 

 

 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *